Czasami nadchodzi taki moment, że trzeba pożegnać się z wieloma rzeczami, osobami, zwierzętami. Ja jeszcze nie pożegnałam się ze swoim ulubionym misiem, ale zrobiłam to z moim ukochanym kotkiem – Leelo. Moja cudna kicia została oddana w lepsze ręce, a ja nadal żyję nadzieją, że do mnie wróci któregoś dnia. Zawsze rano przychodziła do mnie i kładła się na mnie by jeszcze trochę pospać. Kiedy była młodsza, spała jeszcze na piersiach – puściła mi bączka (tak wiem, śmiesznie to brzmi). Kochałam ją nawet wtedy, kiedy gryzła czy drapała, a gdy szarżowała w nocy – budziłam się i czekałam, aż do mnie przyjdzie. Chowałam ją pod kołdrą i głaskałam tak długo, aż usnęła. Czasem wystawiała główkę, by oglądać ze mną telewizję. Miesiąc przed oddaniem obudziła mnie i w sumie uratowała, bo w mieszkaniu obok był pożar. Za to jestem z niej najbardziej dumna. Brakuje mi tego jej miauczenia, ocierania się o nogi, mruczenia i układania łapkami mojego brzucha do spania. Najbardziej jednak brak mi patatajania po domu. Oraz tego, gdy nie pozwalała mi na odebranie kołdry lub zmienić pozycji w czasie leżenia, aby nie uciekła. I jak żegnam codziennie słońce, tak wtedy pożegnałam kicię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz